piątek, 25 lutego 2011

"Samotność w sieci" J. L. Wiśniewskiego czyli kilka słów o piersiach

Zgodnie z obietnicą dziś omówię książkę, która już od dawna prześladuje mnie w snach i na jawie, epatując sepiowymi okładkami i łzawymi recenzjami pełnymi achów i ochów. Jeszcze przed świętami doprowadzona do ostateczności i trochę zwiedziona ciekawością tą niekończącą się kampanią reklamową zdecydowałam się nabyć to dzieło i zapoznać się z jego wartością… ale od początku.
Jeśli ktoś jest dobrym naukowcem, nawet szalenie dobrym naukowcem, specjalizującym się w dziedzinach ścisłych, to mogę bardzo bezczelnie i autoratywnie stwierdzić, że pisarzem dobrym nie będzie. To działa także w drugą stronę. Z ręką na sercu – nie słyszałam o wybitnym humaniście, który równocześnie znałby się na nanotechnologii albo konstruowałby statki kosmiczne. Jeśli znacie kogoś takiego, proszę, oświećcie mnie. Po prostu prawdopodobieństwo, że ktoś jest drugim Leonardo da Vincim można ocenić jako bliskie zeru. Ponadto ludzie naprawdę zdolni w sposób wielokierunkowy nie muszą o tym na siłę przekonywać świata, bo zwykle oprócz licznych talentów, natura obdarzyła ich też samokrytycyzmem oraz skromnością.
Janusz Leon Wiśniewski jest naukowcem, który postanowił zostać pisarzem i po trupach literackich dopiął swego. „Samotność w sieci” spogląda na nas nieprzerwanie z półek wielu księgarń, antykwariatów a nawet kiosków Ruchu. Powieść z założenia miała łączyć w sobie nowoczesne technologie, romantyzm, wątki biograficzne pisarza i opis relacji międzyludzkich. Fabuła daje się streścić w jednym zdaniu: on (niesłychanie zdolny naukowiec; samotny mężczyzna w średnim wieku) zakochuje się za pomocą komunikatora ICQ w młodej kobiecie, mężatce; romans summa summarum (i ‘post consumatum’) umiera dosłownie i w przenośni, bo zakochany Jakub rzuca się pod pociąg. Dwie minuty później ona rodzi synka, który będzie nosił imię (nie zgadniecie, jakie!) Jakub; przy okazji czytelnik dostaje lekcję poglądową na temat metempsychozy (wędrówki dusz), gdyż syn głównej bohaterki jest, w domyśle oczywiście, wcieleniem jej kochanka.
Niemal wpadłam w otchłań rozpaczy, gdy przeczytałam, że ta książka dostała jakieś nagrody. Ja znalazłam tutaj mnóstwo  lapsusów, które tak szczerze mnie rozśmieszyły, nawet o siódmej rano, że współpasażerowie w autobusie popatrywali na mnie z powątpiewaniem.  Oto przykłady: wszystkie kobiety Jakuba mają krągłe jędrne, duże piersi  (autor czerpie niezbyt dobrze ukrywaną przyjemność z opisu tychże, podobnie jak zielonych biustonoszy, które są chyba jego jakimś fetyszem). Epizodycznie pojawia się bohaterka, która ma małe piersi, ale ona akurat nie leci na Jakuba, ba, nawet go nie zna (lepiej trzymać kobiety z małymi piersiami z daleka od siebie). Główny bohater jest idealny: wyśmienicie ubrany, przeinteligentny, wrażliwy, czuły, romantyczny, niezwykle zdolny, pracowity i taktowny… acha, i zarabia dużo pieniędzy. Jedyna rysa na jego charakterze, to fakt, iż przeszedł załamanie nerwowe – ale to stało się tylko i wyłącznie z powodu jego nieskończonej wrażliwości godnej samej Matki Teresy z Kalkuty. Ok, jeśli tylko ja czuję fałsz w takiej kreacji bohatera, to najprawdopodobniej dlatego, że zupełnie mnie nie kręcą kobiece piersi.
Akcja toczy się wartko w przeróżnych miejscach: w Polsce, USA, Niemczech oraz Francji. Szczytem literackiego kunsztu i finezji jest pewien opis, który znajdujemy w książce zupełnie nie wiadomo dlaczego, prawdopodobnie po prostu wydał się autorowi szalenie interesujący i wiele wnoszący do całokształtu. W willi pewnej francuskiej damy w średnim wieku, bardzo bogatej i posiadającej utrzymanka-żigolaka gości główna bohaterka - miłość Jakuba (nie wymieniona w książce z imienia). Jest ona świadkiem tego, jak świnia trzymana jako zwierzątko domowe na eleganckiej białej skórzanej sofie zagryza jakieś drobne żyjątko (chyba chomika, już nie pamiętam), krztusi się, wymiotuje krwią, skórą i kosteczkami, a w końcu ma robione sztuczne oddychanie przez ową francuską damę. Mniam!
Jeśli mam dalej tłumaczyć swoje zniesmaczenie tą uroczą lekturą, to dodam jeszcze, że na każdym kroku z tej powieści wyskakują niczym trupy z szafy męczące stereotypy i wytarte jak stare kalesony  farmera klisze. Jak kobieta się źle czuje (w sensie samotna, niekochana), to gdzie idzie? No, gdzie? Do fryzjera! Facet z klasą jak się czuje samotny, to co robi? No, co robi? Pije (tak zwane „dobre”) wino! I słucha jazzu, oczywiście, bo jest facetem z klasą. Miasto na romantyczną randkę? Chyba nie zgadniecie, ale… to Paryż! I tak dalej, i tak dalej.
Przewidywalność fabuły i jej sztampowość są jak bolący ząb – cały czas odczuwalne, a przy czytaniu/nagryzaniu nawet bardziej dokuczliwe. Tak sobie myślę, że może właśnie na tym polega sukces tej książki: w myśl zasady inżyniera Mamonia: lubię to, co już znam.
Najgorsze wrażenie zrobił na mnie wątek pierwszej miłości Jakuba, miłości nie do końca spełnionej, której tragiczne zakończenie zaowocowało załamaniem nerwowym głównego bohatera. Jest tu takie nagromadzenie sensacyjnych elementów, że trudno się oprzeć wrażeniu, iż autor jest stałym abonentem czasopisma „Skandale” lub podobnego.
Natalia była nietuzinkową pięknością, ale niestety głuchoniemą. Jej ojciec to komunistyczny działacz partyjny i kryptogej w jednej osobie, który w końcu opuścił rodzinę, by żyć w zgodzie ze swoim  dajmonionem. Matka to oczywiście osoba oschła reprezentująca toksycznego rodzica, który całą miłość przelał na uzależnione od siebie dziecko. Dzięki swoim koneksjom Jakub załatwia Natalii wyjazd do Rosji (lub innego państwa ZSRR, tu pamięć mnie zawodzi), by przeszła specjalistyczną operację mającą przywrócić jej słuch. W przeddzień zabiegu Natalia umiera przygnieciona przez ogromną koparkę. Pytanie: skąd w szpitalu koparka? I jaka była jej trajektoria ruchu, że najechała na Bogu ducha winną Natalię-pacjentkę? Jeśli chcecie poznać te sensacyjne szczegóły, sięgnijcie proszę po „Samotność…” Jakiś suspens muszę zostawić zdesperowanym czytelnikom.
Reasumując: „Samotność w sieci” jest książką, której nie polecam, chyba że ktoś chce zrozumieć, jak NIE należy pisać. Zagęszczenie wydarzeń, mniej lub bardziej dramatycznych ma najpewniej rekompensować braki w zdolnościach epickich twórcy. Trudno nie odnieść wrażenia, że powieść jest przede wszystkim peanem na cześć jej autora, który z jakichś przyczyn czuje się chyba niedowartościowany. Druga sprawa to nowinki technologiczne przedstawione w  powieści: Internet mobilny, ICQ, maile… dziś pisanie o tych rzeczach jak o cudzie postępu trąci myszką i może nawet trochę irytuje. Niestety! Dobra powieść to taka, która pozostaje ponadczasowa… i to nie ja wymyśliłam.
Adios.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz